Kiedyś, kiedy Gucio był jeszcze młodym zbuntowanym piesięciem doił browary jak stary.
Dzisiaj Gucio już nie pije piwa. Pijany nie był sobą i gwałcił pluszaki.
Już był Gucio w szelki zapięty, już pazurami drzwi szorował, już smycz naprężona. I co? I dupa! Lunęło, błysnęło i zagrzmiało nagle. Spacer musiał poczekać. Gucio już oczami wyobraźni zaplanował sobie, które drzewa obsika, które krzaczki obwącha, wiedział już nawet gdzie się wykasztani, ale plan niespodziewanie wziął w łeb. Spacer musiał poczekać.
I tak stał sobie Gucio w oknie i łypał groźnie okiem na tęczę. Już nie lubi tęczy bo mu się z pełnym pęcherzem kojarzy. 😉
Gucio vel Timon to jednak bystrzacha jest. W życiu nie pokapowalibyśmy się jakie rzeczy dzieją się za oknem, gdyby Gucio stójki nie odwalał. Zajęci myciem zębów i innych odnóży czyli w skrócie późnoporannymi obowiązkami niedzielnymi nie dostrzeglibyśmy, jaki peleton czai się za oknem. A czaił się, i to niekiepski.
Teraz już wiadomo co sprawia, że szanujący się pies przepoczwarza się w Surykatkę. Stada rowerzystów!
Wena ostatnio nie za bardzo zwraca na mnie uwagę, więc na przeczekanie pochwalę się ogrodem. A Co!!! Zdjęcia robione w kwietniu, więc jeszcze nie za bardzo zielono.
Mój ogród to za dużo powiedziane. Moja rola jako użytkownika tego ogrodu sprowadza się do zeżerania niewiarygodnych ilości roślin, które tam wyrosną – a rosną ogromne. Tak naprawdę ogród jest oczkiem w głowie rodziców. Pielęgnują go czule i chronią przed chwastami i szkodnikami. W fazie wzrostu, kiedy warzywa są jeszcze małe i wrażliwe największym szkodnikiem jest nasz pies Gucio. Kopie dołki, biega, depcze, łamie, sika, a nawet czasem się wykasztani. To nie dopuszczalne, takiego upierdliwego szkodnika powstrzyma tylko żelazna krata.
Do napisania trzeciego odcinka zainspirowały mnie moje własne doświadczenia. Prawie cztery lata temu żona namówiła mnie na zakup psa marki „York”. Yorki kojarzyły mi się z wychuchanymi kulkami sierści noszonymi na rękach przez wystrojone babeczki z w ubrankach i kokardkach pod kolor torebki właścicielki. To nie była łatwa decyzja, obawiałem się o swoją reputację. Dałem się jednak namówić i nie żałuję, stałem się szczęśliwym posiadaczem Gucia.
O rozterkach i wewnętrznych zmaganiach poważnych posiadaczy małych piesków opowiada trzecia odsłona przygód Majstra Zdzicha.
ZDZICH, KORALGOL I POMPONIK.
Majster Zdzich ostatni raz tak się wstydził w drugiej klasie podstawówki. Szkoła zorganizowała wtedy z okazji dnia dziecka bal przebierańców. Chłopaki w klasie poprzebierali się za Zorro, Supermanów i innych bohaterów. A Zdzich? Mamusia uszyła mu osobiście kolorowy strój Misia Koralgola. Dwa miesiące bidulka się nad nim trudziła wieczorami po pracy i mały Zdzisio czy chciał czy nie musiał pójść w tym na bal. To był najgorszy dzień jego dzieciństwa, dzieciaki w szkole przez tydzień na jego widok pękali ze śmiechu, reputację Zdzisia w klasie szlag trafił, a przezwisko „Koralgol” przylgnęło do niego do końca technikum. Nigdy potem nie został już tak upokorzony. Do dziś.
Katastrofa miała początek w chwili, gdy żona majstra oświadczyła mu że wyjeżdża z mamą na trzy tygodnie do sanatorium i będzie się musiał zaopiekować jej ratlerkiem o koszmarnym imieniu Pomponik. Rozpaczliwe próby znalezienia opieki dla pieska spełzły na niczym i nie było wyjścia, musiał zabrać go na budowę. Kiedy majster zgodził się na błagania żony, żeby kupili ratlerka wiedział, że to się kiedyś na nim zemści. I oto nadszedł dzień zemsty.
Kiedy tak siedział bliski samobójstwa w swoim rozklekotanym Polonezie i patrzył na radośnie machającego patykowatym ogonkiem ratlerka, który przycupnął na siedzeniu pasażera, czuł się jak wtedy na dziecięcym balu przebrany za misia Koralgola. „Jak ja się pokażę z tym szczurem na budowie?” rozpaczał w myślach „Chłopaki zabiją mnie śmiechem a Pomponika poszczują kotami”. Zerknął smutno przez boczną szybę na swój wiadukt, wtedy Pomponik jakby zrozumiał dramatyczną sytuację swojego pana, szczeknął i polizał go w policzek. To otrzeźwiło Zdzicha. Wysiadł powoli z samochodu.
– No Pompon idziemy. Musimy stawić czoła przeznaczeniu. – powiedział hardo majster, a piesek szczeknął groźnie dwukrotnie na znak, że podejmuje wyzwanie i wyskoczył z samochodu.
Początki duetu Zdzich-Pomponik były trudne. Pojawienie się ich na budowie wywołało spazmatyczne ataki śmiechu u całej załogi i docinki w stylu „Majster, trzymaj tego dobermana bo nas pozagryza” lub „a męskich nie było?” Jedynie Jurek natychmiast zapałał szalonym uczuciem do Pomponika
– Oj jaki śliczny – zachwycił się Jurek – jak się wabi?
– Pomponik – powiedział cicho majster, a jego odpowiedź wywołała kolejny atak śmiechu, zdruzgotany Zdzich wśród tarzających się ze śmiechu zauważył nawet kierownika Janka, prawie go to dobiło. Zrezygnowany nie zareagował nawet, gdy Pomponik rzucił się z morderczą pasją na nogawkę zachwyconego Jurka.
– Choć Pompon – szepnął – idziemy.
Po kilku dniach budowlańcy przywykli do pałętającego się wszędzie kurduplowatego pieska, polubili go nawet, głaskali czasem i w tajemnicy przed odzyskującym swoją reputację majstrem dokarmiali go przy śniadaniu. Jurek nawet zbudował mu budę, a Pomponik regularnie atakował jego nogawki ku uciesze wszystkich.
– Panie majster, panie majster – krzyczał Jurek
– Czego? Nie widzisz, że śpię durniu – burknął spod kapoty wściekły Zdzich, nikt nie lubi być budzony.
– Szybko, zobaczy pan, szybko.
– Mmmmmm – majster zgramolił się z prowizorycznego legowiska, przetarł oczy i zdębiał. Ratlerek stał przed nim z martwym szczurem w zębach i szaleńczo machał ogonkiem.
– Jezu. Sam to upolował? – dalej przecierał oczy majster, a w międzyczasie zbiegli się wszyscy.
– Nooo Pompon. Drapieżnik. – rechotał Mietek – może i co większego na grilla upoluje.
Mietek dużo się nie pomylił. Pomponik okazał się wielce skutecznym łowcą wszystkiego co żywe, nie licząc nogawek Jurka. Przynosił Zdzichowi szczury, myszy, a dwa razy przytaszczył nawet zająca. Poczuł zew natury i korzystał z krótkich tygodni wolności ile wlezie.
Trzy tygodnie szybko minęły i Pomponik ulubieniec wszystkich budowlańców musiał wracać do domu. Cała załoga zebrała się przy polonezie Zdzicha i na pożegnanie każdy wygłaskał i wyczochrał Pomponika. Zdzich zanim zamknął drzwi powiedział:
– Nie martwcie się chłopaki, coś wymyślę żeby od czasu do czasu go tu przywieźć, przecież on się zamęczy w bloku z moją starą. – Zamknął drzwi i odjechał. Spojrzał w bok na wytarmoszonego psa
-Maryśka cie nie pozna, a mnie ukatrupi. Mamy przechlapane.